Samochody 4x4  »  Aktualności  »  TransBiałoruś 2009 - relacja z wyprawy
Offroad 4x4

TransBiałoruś 2009 - relacja z wyprawy

2010-05-30 - K. Spychalski     Tagi: Wyprawy terenowe
Po ponad półrocznych przygotowaniach pod koniec lipca wyruszyła z Polski pierwsza legalna ekspedycja off roadowo turystyczna na Białoruś. Pomysł wyjazdu zrodził się w mej głowie już w 2007 roku kiedy to podczas pierwszej Transpolonii wschód podjechaliśmy do zaoranego i zabezpieczonego pasa granicznego pomiędzy Polską a Białorusią. Pomyślałem sobie wtedy, a może by tak tam pojechać?
Offroad 4x4Offroad 4x4
Białoruś to w przeciętnym mniemaniu Polaków dziwny kraj, pod rządami autokratycznymi i post sowiecką nomenklaturą, która kontroluje wszystko i wszędzie. Organizacja wyprawy była nieco kłopotliwa, bo poza nielicznymi indywidualnymi turystami z Polski właściwie nikt tam nie był a i tak co człowiek to inna opowieść. Przygotowania zacząłem od poszukiwań internetowych i oficjalnych kontaktów z Ambasadą. Niestety wszystko szło jak po grudzie.
Offroad 4x4
Właściwie wszyscy mówili, że na taką wyprawę raczej nie ma szans. I byłbym się załamał gdyby nie przypadkowo poznany Pan Aleksander z Towarzystwa Przyjaźni i Kultury Ziemi Lidzkiej. Po osobistym spotkaniu w Warszawie wiedziałem już co trzeba zrobić aby moja wymarzona wyprawa doszła do skutku. Po szaleństwie związanym z uzyskaniem wizy, wreszcie pod koniec czerwca wyruszyliśmy wraz z Tomkiem Chwastkiem na rekonesans i opracowanie szczegółowego roadbooka wyprawy.
Nasz plan zakładał przejazd wzdłuż zachodniej granicy Białorusi od Brześcia aż do Grodna z kilkoma wypadami w stronę centrum kraju. Jechaliśmy właściwie w ciemno, z Atlasem drogowym i Mapą na Garmina, na której to zamiast bukw wyskakiwały jakieś dziwne krzaczki. Już pierwsze godziny na Białorusi spędzone poza asfaltem uświadomiły nam, że ten kraj to właściwie raj dla off roaderów. Ogromne połacie bagień, torfowisk, maleńkie zagubione wioski i pustka to właśnie to co w naszych wyprawach lubimy najbardziej. A wszystko to niedaleko od Warszawy- wszak do granicy w Brześciu jest nieco ponad 200 km.

Pierwszego dnia rekonesansu postanowiliśmy się zapuścić w pewną leśną przecinkę. Niepokojące było tylko to, że GPS pokazywał brak drogi i tylko jakieś takie podłużne niebieskie kreseczki. Nasz wyprawowy Patrol z lodówkami, szufladami, namiotem dachowym ochoczo zapuścił się w knieje. Kiedy to po dwunastu godzinach przejechawszy około trzech kilometrów, ze smutkiem patrzyliśmy na spaloną puszkę od przekaźników pewnej chińskiej wyciągarki co to w nazwie ma smoka, wiedziałem już, że w tym kraju, czego jak czego ale błota na pewno nie zabraknie.

I tak podążając przez pięć dni ułożyliśmy ciekawą według naszego mniemania trasę. Następstwem naszej wizyty na Białorusi była wielka kołomyja elementarna. Okazało się bowiem, iż aby przejechać naszą marszrutę potrzebne są zgody od: Leśnictwa, Gmin, Ekologów, Milicji oraz Milicji Drogowej. Ale i tę przeszkodę pokonaliśmy przy pomocy białoruskiego biura podróży i końcem lipca w podterespolskich Małaszewiczach pojawiła się grupa dziesięciu pionierskich załóg.

W wyprawie uczestniczyły trzy Toyoty Land Cruiser, cztery Nissany Patrole, Ford Explorer, Jeep Cherokee oraz Suzuki Samurai, Mitsubishi Pajero i Land Rover Discovery W tak doborowym towarzystwie przekroczyliśmy granicę i zaczęliśmy naszą sentymentalną podróż przez białoruskie rubieże. Pierwszy biwak wypadał w położonej na bagnach i zapomnianej wiosce Borszci. W czasie wieczornego ogniska zostaliśmy ugoszczeni przez czwórkę mieszkańców wioski domowymi specjałami a wzajemnym śpiewom i opowieściom nie było końca.

Drugiego dnia pokonywaliśmy trasę na Jezioro Telekańskie i większość uczestników wyprawy była zdumiona wysoką kulturą drogową oraz ogólnym poziomem życia na Białorusi. W połowie dnia czekała nas ciekawa przeprawa przez zalaną drogę oraz Muzeum Tadeusza Kościuszki w Kosowie. Po wspaniałym noclegu nad jeziorem i skosztowaniu prawdziwej zupy Ucha udaliśmy się na dawne ziemie Radziwiłłów czyli do Nieświeża i Miru.

Niestety czternastokilometrowy odcinek przez bagna okazał się zgubny dla zawieszenia Forda Explorera. Wśród rojów komarów, oczyściwszy z błota koło ze smutkiem zobaczyliśmy połamany wahacz i pękniętą zwrotnicę. Sytuacja była nieciekawa. Tkwiliśmy w samym środku bagien a zewsząd atakowały nas roje komarów i gzów. Na szczęście jedna z załóg, która miała załatwioną wizę w ostatniej chwili zmuszona była zrezygnować z wyjazdu.

To była nasza nadzieja. Szybkie telefony i Marek zdecydował się dowieźć potrzebne części z Polski. Pozostała ekipa ruszyła dalej a łodzianie w oczekiwaniu na Marka spędzili upojne czterdzieści godzin na bagnach. Po wielu granicznych perypetiach, usunięciu defektu załoga Explorer dołączyła do reszty wyprawy nad Niemnem. Pragniemy gorąco podziękować Markowi Cieciuchowi ze Szczuczyna za pomoc i wydobycie z opresji załogi Explorera. Bez jego pomocy tkwili by tam pewno do dziś.

Tymczasem reszta wyprawy zwiedziła Nowogródek, Wsielub z najstarszym polskim kościołem oraz rezerwat nad jeziorem Świteź. Nocne kąpiele w Świtezi oraz nocleg w opuszczonym kowchozie na długo pozostaną w pamięci uczestników wyprawy. Czwarty dzień to dość monotonne przeprawy w okolice Lidy, gdzie czeka na nas niespodzianka. Pan Aleksander wraz z zespołem Kresowiacy przygotowali dla nas prawdziwy koncert.

Na łące nad dostojnie płynącym Niemenem, na pięknych białych obrusach zostały rozłożone specjały kuchni białoruskiej a wspaniale śpiewający stare wojskowe piosenki Kresowiacy spowodowali, ze niejednemu z nas zrobiło się rzewnie. Chyba wszyscy mieliśmy wtedy refleksję o sztuczności granic i podziałów. Ostatni dzień pobytu na Białorusi to zwiedzanie polskich grobów żołnierzy AK, terenów walk partyzanckich w widłach Szciary i Niemenu oraz oczywiście wizyta w Bohatyrowiczach.

Tutaj pani Teresa Bohatyrowicz ugościwszy nas wszystkim co miała długo snuła opowieści o tym jak to było przed wojną oraz kiedy powstawała powieść Nad Niemnem. W czasie rozstania nawet najtwardszym off roaderom zakręciła się łezka w oku ale niestety nasze wizy kończyły się tego dnia i pora była wyjeżdżać. Jeszcze tylko japońskie zwiedzanie wyjątkowo pięknie odnowionego Grodna i już jesteśmy na granicy białorusko-litewskiej.

Byłem po raz drugi w miesiącu w tym miejscu i pomyślałem, że wcale nie chce mi się wracać do Ewrokołchozu, który moim zdaniem bardziej ogranicza wolność niż owiana mitami totalitaryzmu Białoruś. Kolejny dzień przyniósł nam wizytę w parku wodnym w Druskiennikach, zwiedzanie muzeum pomników Komunizmu i ciekawą terenową przygodę w pewnej kamiennej rzece nieopodal polskiej granicy. Cała wyprawa zakończyła się wspólnym ogniskiem z kartaczami w mojej ukochanej Rutce Tartak.

W czasie całej wyprawy panowała doskonała atmosfera w czym niewątpliwą zasługę miały pyszne białoruskie palinki tudzież innego rodzaju trunki wyskokowe. Z naszych doznań poza off roadowych jednoznacznie wynika, ze Białoruś to normalny kraj z bardzo wesołymi, życzliwymi i gościnnymi mieszkańcami. Oczywiście jest to kraj mniej zamożny niż Polska ale między bajki należy włożyć opowieści o zacofaniu ekonomicznym i wszechobecnej biedzie. Będziemy kontynuowali nasze podróże na Białoruś i już teraz zapraszamy wszystkich chętnych na przyszłoroczną edycję imprezy TransBiałoruś 2010, która odbędzie się pod koniec lipca.



źródło: eXpedycja.pl (www.adrenalinka.pl)

Dodaj komentarz

Nick
Treść
Wpisz kod
z obrazka
Aby komentować pod zarezerowanym, stałym nickiem, bez potrzeby
logowania się za każdym wejściem, musisz się zarejestrować lub zalogować.

Zaloguj się

Login Hasło
0

Komentarze do:

TransBiałoruś 2009 - relacja z wyprawy